HOSPITALIZACJA

Hospitalizacja czyli wizyta w szpitalu. Zdarza się, że chory epileptyk, który dostał napadu padaczki w miejscu publicznym często zostaje przewieziony przez pogotowie do szpitala. Choć większość ludzi chorych na padaczkę po napadzie może odczuwać tylko zmęczenie zdarza się, że wizyta w szpitalu jest niezbędna np. w wyniku doznania obrażeń ciała wywołane również poprzez nieumiejętne udzielenie pomocy choremu. Wiedza społeczna o padaczce epilepsji jest niewielka również w śród lekarzy pierwszego kontaktu. O ile ten drugi wie jak pomagać w trakcie napadu padaczki to zdarza się, że to jest jego jedyna wiedza na ten temat.
Dalej posłużę się przykładem mojej córki Martynki. 
 
Gdy Martyna miała 3 miesiące wiedzieliśmy ,że jest chora na padaczkę. W wieku trzech miesięcy przeżyła już 4 napady padaczki, które zawsze przychodziły nagle. Jedyną prawidłowością tych napadów to czas ich występowania. Były to napady padaczki przysenne i tylko w nocy. W tym czasie moja wiedza na temat epilepsji była dość skromna opierała się głównie na uzyskaniu informacji w internecie. Moim podstawowym błędem podczas uczenia się o padaczce to wyszukiwanie głównie pozytywnych aspektów tej choroby lub skrajnie negatywnej z chaotycznej wiedzy. W szpitalu jeszcze na oddziale po porodowym powiedziano nam, że jak mała dostanie napadu mamy zawsze dzwonić po pogotowie. Napady toniczno-kloniczne bo takie ma moja córka są tak przerażające, że i bez tej wiedzy z pewnością bym zadzwonił w tamtym okresie.
A wszystko przez lek na pleśniawkę.
Parę dni przed końcem roku 2011 udaliśmy się na wizytę kontrolną do poradni patologi noworodka w naszym mieście, gdzie delikatnie mówiąc dostaliśmy opr... za to, że nasza córka ma pleśniawkę. Zapisano nam lek, który mieliśmy podawać naszej córce. Za nim jednak to zrobiliśmy postarałem się dowiedzieć jak najwięcej na temat tego leku, czy powinno się go podawać u osób chorych na padaczkę itp... Podczas sprawdzania leku dotarłem do artykułu, z którego wynikało że podawanie luminalu (lek na padaczkę) z lekiem na pleśniawkę może doprowadzić do interakcji leków co może skutkować gwałtownym spadkiem poziomu luminalu w krwi. W internecie dowiedziałem się również, że pleśniawką organizm z reguły sam sobie daje radę a podawanie leków zaleca się tylko w skrajnych przypadkach. W noc sylwestrową Martyna straciła apetyt była poddenerwowana (aura), utrata apatytu zdarza się również gdy pleśniawka się rozwija. Postanowiliśmy podać jej lek na pleśniawkę, po 6 godzinach od podania leku, napad padaczki w nowy rok o 4 rano. Podczas napadu podaliśmy Diazepan (lek na przerwanie napadu), telefon na pogotowie i wizyta w szpitalu co skutkowało przyjęciem na oddział (hospitalizacja). Po czterech godzinach oczekiwania w szpitalu dostała kolejny napad lekarz ponownie podał Diazepan. Ja przypomniałem sobie o możliwej interakcji leków, zgłosiłem to pielęgniarce, która skierowała mnie do lekarza dyżurnego jego jedyną decyzją był zakaz podawania lumianalu ( a nadszedł czas podania kolejnej dawki) my natomiast nie zabraliśmy zapasów z domu, ale lekarz chyba wie co robi. Wracam co domu siadam przy kompie i czytam jak najwięcej o padaczce, same ogólniki jak pomagać w trakcie napadu padaczki itp. Żona dzwoni i mówi, że córka miała kolejny napad padaczki lekarz podał znowu Diazepan i podłączyli jej kroplówkę, podaje mi nazwę kroplówki, w internecie sprawdzam jej działanie. Znajdował się w niej lek usuwający toksyny z krwi. Pomyślałem, że to dobrze może lek na pleśniawkę szybciej się wypłucze z organizmu. Lekarz nadal zabrania podać luminal (lek na padaczkę) tego dnia córka miała jeszcze pięć napadów za każdym razem wlewano je doodbytniczo Diazepan. Wracam do szpitala, lekarz się zmienił po burzliwej dyskusji ze mną decydują się na podanie luminalu ale w mniejszych dawkach niż żądałem. Dowiedziałem się, że bez konsultacji z neurologiem nie będą zmieniać dawek a neurolog do pracy wraca dopiero 3 stycznia. Oczekiwanie za neurologiem skutkowało napadem padaczki praktycznie przy każdym obudzeniu się córki. Ile razy podano jej wlewkę już sam nie pamiętam. Trzeciego przychodzi neurolog decyzja, zwiększenie dawki, i po 2 tyg. sprawdzić poziom leku w krwi. Napadów jest mniej średnio 2 na dobę, córka jest wykończona. Według mnie nadal dawka leku jest zbyt niska, rozmawiam z neurologiem, który oświadczył że nie odważy się zwiększyć dawki nie znając poziomu leku w krwi. Biegnę do lekarza prowadzącego i proszę o zlecenie takiego badania, lekarz nie zgadza się, proszę o interwencje neurologa i udaje mi się otrzymać zlecenie. Następnego dnia rano pielęgniarki przed podaniem leku mają pobrać krew. Okazuje się, że nie wiedzą ile krwi pobrać jak się później okazało pobrali jej za mało, i procedurę przesunięto na następny dzień. Biegnę do laboratorium zapytać czy musimy czekać do rana w laboratorium dowiedziałem się, że wyniki i tak przyjdą za 2 tyg. z uwagi na oszczędności wysyłają je do innego szpitala. Biegnę do neurologa, który informuje mnie o możliwości wykonania badania szybciej tylko sam musiał bym pojechać z krwią do pobliskiego miasta i zapłacić. Pomysł ten nie spodobał się ordynatorowi ale i znowu dzięki neurologowi następnego dnia rano jadę z krwią do laboratorium w Toruniu gdzie płacę 15 zł ( o jakie chodzi oszczędności). W Toruniu dowiaduje się, że za mało osocza przywiozłem i wynik może być mało miarodajny, przedstawiłem im problem i podjęli się tego, po paru godzinach miałem wynik. Dzięki temu udało się zwiększyć dawkę leku na padaczkę, napadów padaczki było mniej ale nie ustępowały. Ten koszmar trwał dwa tygodnie, koczowanie w samochodzie pod szpitalem strasznie nas to wykończyło. Poprosiłem o wypisanie nas ze szpitala na co ordynator się zgodził. W domu już napadów nie było przynajmniej przez jakiś czas...
Pół roku później zdobywając kolejne doświadczenia przypomniała mi się kroplówka jaką podano Martynce niby na wypłukanie toksyn w organizmie córki. Przecież lek na padaczkę tez mógł zostać wypłukany, gdy zapytałem się o to wprost lekarza neurologa oświadczył, że to wysoce prawdopodobne prawie na 100%


Przykład ten dowodzi ,że padaczka jest chorobą, na której znają się nieliczni lekarze a Ci mniej doświadczeni jak w naszym przypadku mogą bardziej zagrozić niż pomóc epileptykom. Napady gromadne, które miała w styczniu zawdzięczamy prawdopodobnie lekarzowi, który podał kroplówkę. Jak bardzo na tym ucierpiała Martynka nie wiadomo. Po tych zajściach przestała głuszyć (zamilkła).